Przedstawienie:

Lunatycy - Esch, czyli Anarchia

Autor: Hermann Broch przedstawienia tego autora >

Reżyser: Krystian Lupa przedstawienia tego reżysera >

Scenografia: Krystian Lupa przedstawienia tego scenografa >

Obsada:

Maria, Rużena...: Agnieszka Mandat przedstawienia >

Erna Korn /od 11.1998/: Małgorzata Hajewska-Krzysztofik przedstawienia >

Elisabeth: Katarzyna Gniewkowska przedstawienia >

Bertrand: Piotr Skiba przedstawienia >

Dyrektor Gernerth: Zbigniew Ruciński przedstawienia >

Harry Kohler, Lejtnant: Paweł Miśkiewicz przedstawienia >

Alfons : Marek Kalita przedstawienia >

Teltscher: Krzysztof Globisz przedstawienia >

Martin Geyring: Andrzej Hudziak przedstawienia >

Gertruda Hentjen: Alicja Bienicewicz przedstawienia >

Lohnberg: Bolesław Brzozowski przedstawienia >

Baltazar Korn: Zbigniew Kosowski przedstawienia >

Dyrektor Gernerth: Roman Gancarczyk przedstawienia >

Nentwig, Redaktor, Portier, Wartownik: Paweł Kruszelnicki przedstawienia >

Erna Korn: Anna Polony przedstawienia >

August Esch : Jan Frycz przedstawienia >

Dziewczyna z Armii Zbawienia: Maja Ostaszewska przedstawienia >

Sonia Worobiew: Dominika Bednarczyk przedstawienia >

Maryna Gajda: Katarzyna Sobczak przedstawienia >

Elisabeth Wrobek: Adrianna Jerzmanowska przedstawienia >

Maria Keyen: Anna Nowicka przedstawienia >

Młody człowiek: Bartosz Dziedzic przedstawienia >

Ilona: Iwona Budner przedstawienia >

* rola dublowana

Opis:

Krystian Lupa użył środ­kowej części Lunatyków jako tworzy­wa do swego spektaklu. Podtytuł przed­stawienia - Esch, czyli Anarchia. Świat znajduje się w fazie kryzysu, prze­łomu, strasznego fermentu wywierające­go dezintegrujący wpływ na bohatera, przełamuje się od romantyki właśnie do nowej rzeczowości. (…)

W Lunatykach jeszcze bardziej wy­raźne stało się usiłowanie Krystiana Lu­py, zmierzające do wyjścia poza teatr i jego ograniczenia. Lupa konsekwentnie prowadzi swój teatr w obszar, który uważany był do tej pory za - w najlepszym przypadku - biegunowo odmien­ny lub wręcz wrogi teatrowi, a mianowi­cie w sferę epiki. Przedstawienie według Lunatyków sprawia wrażenie próby napisania powieści na scenie. Paradok­salnie jednak wprowadzenie do przed­stawienia narracji płynącej spoza świata zdarzeń, a więc pojawienie się żywiołu zupełnie obcego dramatowi nie unicest­wia efektu teatralnego lecz powiększa go. Unieruchamia i tak - nieruchome obrazy, odbiera głos i tak milczącym bohaterom. Narrator, którego głos płynie gdzieś z of­fu (jest to zresztą głos Krystiana Lupy) pozornie tylko wyręcza postaci z konie­czności zmierzenia się z monologiem wewnętrznym. W istocie to wyręczenie wywołuje efekt nieprzyjemnego urzeczo­wienia. A przecież reifikacja tego, co żywe i ku życiu skierowane, jest głównym i najsilniejszym żywiołem teatru i teatral­ności. Może więc Krystian Lupa odkrył możliwość, jaką daje stwarzanie teatru na granicy dwóch zakonów: epiki i dra­matu?

Na koniec coś, czego pisać nie lubię: Lunatycy są, moim zdaniem, jednym z najciekawszych w polskim teatrze po roku 1989 rozpoznaniem sytuacji ducho­wej, w jakiej się znaleźliśmy. Uwalniają nas od obowiązku rozważań o postmo­dernizmie i innych bełkotów ludzi nowej wiary, koncentrując naszą uwagę na ko­nieczności przeciwstawienia się nowej rzeczowości, zanim będzie za póź­no i wszystkie koszmary obecne w spek­taklu Lupy pod postacią przeczuć i po­tencji staną się rzeczywistością. I, na szczęście, w przypadku Lunatyków nie wypada wręcz zachwalać tu znakomi­tych ról, świetnej muzyki i scenografii. Istotne rozważania zawsze przecież za­czynają się powyżej poziomu warsztatu. To tylko kilka uwag o spektaklu.

Piotr Gruszczyński, Lunatycy nowej rzeczowości, Tygodnik Powszechny 1995, nr 26.
 

(…) W Lunatykach śpiewają ściany... Śpiewają, szepczą, prowadzą tajemne żywoty jak wywleczone ze śmietnika stare meble, które niejedno słyszały, na których siedzieli kiedyś Esch, Hentjen, Maria... Krystian Lupa jeszcze raz wsłuchuje się w przedziwny kosmos rozmaitych konfiguracji przedmiotów, zapachów, niena­zwanych podmuchów TAMTEJ STRONY. Znów jego spektakl przesycony jest muzyką i muzycznością, która staje się wciąż na nowo, dotykając coraz to innych, intymnych sfer odczuwania. To bodaj najbardziej muzyczny z jego spektakli. Ścieżka dźwiękowa skonstruowana została w taki sposób, by przekazywać wszelkie - także i te pozornie ukryte - stany psychiczne Escha, by na równi z obrazem tworzyć coś na kształt mapy duszy człowieka nieświadomie poszukującego, grzebiącego w mroku... Od dawna zafascynowany stylistyką Ambient (rozległe, elektroniczne faktu­ry szumów, wizgów, odgłosów dalekich lotnisk czy fabryk, odkryte w latach 70. przez brytyjskiego kompozytora i producenta dźwię­ku - Briana Eno), a raczej myśleniem Ambient - traktowaniem przestrzeni otaczającej jako nieskończonego źródła czystych i, by tak rzec, naturalnych dźwięków cywilizacji, Lupa buduje całe MIASTO, cały organizm przedstawienia, nakładając na siebie, łącząc nieustannie przelewające się dźwiękowe pejzaże kolej­nych scen. Nuty nie ilustrują tutaj niczego, wspomagają natomiast rozmaitej intensywności wewnętrzne napięcia postaci - obcujemy ze swoistą symfonią doznań, doznań rozedrganych jak okręgi rozchodzące się na powierzchni wody... (…)

Jednak Lunatycy to przecież nie tylko tekst z wrażliwie wybraną strukturą dźwięków. To aktorzy, nasłuchujący razem z Lupą i wyśpiewujący rzeczoną symfonię tajemnych głosów, doznań, zapachów... Wydaje się, że - jako jeden z nielicznych - twórca Lunatyków dotyka tej najbardziej prywatnej, niejasnej sfery prze­żyć aktora na scenie, przeżyć wynikających już nie tylko z reży­serii poszczególnych stanów i napięć, ale też z niejasnego pra­gnienia OTWORZENIA SIĘ I ZAPATRZENIA NA KOSMOS. Bo czy rumiana, zawsze wyprostowana, choć nieco ociężała Hentjen (kreacja Alicji Bienicewicz) byłaby tak rzeczywista, gdyby nie ta dziwna, "oleodrukowa" melodyjka ze starej płyty, która towarzy­szy każdemu jej pojawieniu... Piosenka została wtopiona w tkankę scen tak, by stanowić nierozerwalną jedność z całkowicie przecież odmiennymi w charakterze odgłosami jedzenia, pocią­gu... Trywialna piosenka - aura aktorki i postaci - przywodząca na myśl skojarzenia z jakimiś wizerunkami jeleni na rykowisku, a jed­nocześnie zbierająca zapachy z kuchni, w której właśnie kończy się piec świeże mięso - czyż ta kiczowata wyobraźnia nie prowo­kuje w widzu owej nieokreślonej tęsknoty, którą - jeszcze zanim usłyszymy, o czym mówić będzie kobieta - sprowadza w życie Escha Hentjen...? Swoistą "wysoką banalność" czy raczej "kicz najwyższej próby" stwarza Lupa z Ostaszewskim w sposób nie­słyszalny, niemal idealny. Niezwykła jest scena spotkania z grup­ką Armii Zbawienia, w której werbel i rytmiczne "wyszczekiwanie" nadchodzącej Apokalipsy płynnie przechodzą w groteskową pieśń o samotnej Marii (rewelacyjna Agnieszka Mandat), pieśń obse­syjną, męczącą i - znów - trywialną, a zarazem przecież Pieśń o Świętości. Takie "niemieckie" potraktowanie piosenki - łatwej, tandetnej, czy nawet prostackiej - stwarza wręcz całą scenę rozgrywającą się w homoseksualnym klubie. Słyszymy "lepki", afektowany, rozwleczony vocal Marka Kality, który zderzono z kabaretową, mocno zrytmizowaną frazą akordeonu; oglądamy niby perwersyjne, żółto-czarne kostiumy muzykantów, zastyg­łych nad stolikami plotkujących kochanków, pozwalając się nie­spodziewanie wessać temu (kiczowatemu przecież do granic wytrzymałości) obrazowi...

Paweł Łopatka, Konstelacje, Teatr 1995, nr 7/8.

Lunatycy Krystiana Lupy według po­wieści Hermanna Brocha - ze Starego Te­atru w Krakowie - są jednym z najważ­niejszych spektakli polskiego teatru ostat­nich lat. Opisują chaos obyczajowy, i myślowy prostego człowieka w epoce zmian. Lupa uczynił to z wielkim kunsz­tem inscenizatorskim. Filmowa narracja spaja sceny teatru w teatrze, ulicznych za­mieszek i homoseksualnej tancbudy.

Oglądamy, jak komiczni są drobno­mieszczanie nudząc się przy obiedzie, krzą­tając się wokół erotycznych potrzeb. God­ne podziwu jest to, że Lupa uznawany za reżysera kultowego, ale elitarnego, pokazał swoich zwykłych bohaterów z wszystkimi ich śmiesznostkami, jednak z sympatią. Dopomogły w tym aktorskie kreacje Jana Frycza, Anny Polony i Krzysztofa Globisza.

(…) Po raz pierwszy w spektaklu Krystiana Lupy jednym z ważniejszych teatralnych żywiołów jest komizm, głównie obyczajo­wy. Scena obiadu u rodzeństwa Korn z udziałem cyrkowych artystów i Escha "żywi się" komunałem mieszczańskich po­gawędek, lekturami romansów i wyobraże­niami o wielkim świecie. Zdawkowe uśmie­chy, miny, pozy i ogólne nabzdyczenie go­ści, które zatruły już niejedno towarzyskie spotkanie, Lupa ukazał jak mistrz miesz­czańskiej farsy. (…)

Złożony z trzech aktów, trwający ponad cztery i pół godzinny spektakl nie miałby szans powodzenia u publiczności, gdyby nie żelazna dyscyplina reżyserskiej narra­cji i różnorodność jej form. Lupa często sięga po chwyty filmowego montażu. "Tnie" sceny wygaszeniem światła, poka­zuje bohaterów w półgeście, zastygłych w bezruchu. Kiedy indziej, gdy rodzeństwo Esch wybierze się do rewiowego te­atrzyku i zasiądzie razem na widowni, oglądamy teatr w teatrze, żonglerkę Krzysztofa Globisza. Gdy daje popis rzu­tów nożem do "żywej tarczy", publiczność wstrzymuje oddech. Lupa jest także niewi­dzialnym aktorem swojego spektaklu. Za­siada za mikrofonem, a kiedy aktorzy za­stygną w bezruchu, czyta partie powieści, w zależności od atmosfery wieczoru, dyk­tując rytm widowiska. Przez głośniki do­ciera do nas także wewnętrzny potok my­śli Escha.

Nastrój spektaklu współtworzy rewela­cyjna muzyka Jacka Ostaszewskiego. Mu­zyczne motywy są głównymi bohaterami, dwóch śpiewanych scen. Sekwencja Armii Zbawienia uspokaja scenicznych przechod­niów melancholijnym, ale rytmicznym śpiewem. Gdy Esch przybywa do knajpy męskich prostytutek, leniwie grane orien­talne dźwięki mają zapach haszyszu.

Jacek Cieślak, Kunsztowna pochawała mieszczaństwa, Rzeczpospolita 1996, nr 273.

 

 

Animacje kostiumów

Narodowy Stary Teatr w Krakowie tel. 48 12 4228566, 48 12 4228020 wew. 134 fax 12 2927512 e-mail:muzeum@stary.pl
Copyright 2011